Wywiady z Gienkiem Loska

Sprzedam duszę diabłu, żeby dorównać Niemenowi

Czasami dostawałem rożnymi przedmiotami, z okien we mnie rzucali. Na rynku musiałem sobie wypracować pozycje. Czasem musiałem się bić. Ponad rok walczyłem o swój kąt

- mówi Gienek, bluesman z wrocławskiego rynku.

Redakcja: Jesteś znaną i rozpoznawaną postacią wrocławskiego rynku. Jak właściwie się na nim znalazłeś?

Gienek: Jestem z pochodzenia Białorusinem. Do Polski przyjechałem w 1992 roku. Mieszkam tu, we Wrocławiu, tu mam rodzinę, trzyletnią córkę.

- Czy Wrocław był pierwszym przystankiem w Twojej podróży?

- Nie, mieszkałem 11 lat w Krakowie, tam tez grywałem, kapela nazywała się Seven B. Do Wrocławia przeprowadziłem się, bo się zakochałem. Żonę poznałem w Ostrowie Wielkopolskim na koncercie i miesiąc później się pobraliśmy. Miłość od pierwszego wejrzenia. Poza tym, stara kapela napierała, żebym nie pił, ale miałem ich gdzieś, wyjechałem, szedłem w zaparte. Dla Agnieszki rzuciłem wszystko, żeby zacząć budować życie od nowa. Teraz mieszkam na Psim Polu. Kraków kocham, ale nie chciałbym tam mieszkać. Mój basista, gitarzysta i perkusista są z Krakowa. Jeżdżę tam na tydzień, góra dwa.

- Masz na utrzymaniu rodzinę i jesteś ulicznym artystą. Jak udaje Ci się to pogodzić?

- Żyję tylko z grania. Uczestniczę też w programie profilaktycznym przeciw uzależnieniom. Jeżdżę po szkołach i opowiadam ze nie wolno ćpać, chociaż sam mam za uszami. Dawno temu, co prawda, ale przez narkotyki miałem wypadek. Spadłem ze schodów. Skończyło się to trepanacją czaszki, wstawiono mi implanty. Po wypadku jeszcze przez rok nie śpiewałem, bo na skutek ucisku na mózg pewne funkcje były zablokowane. Miałem niedowład lewej nogi i kłopoty z funkcjami motorycznymi.

- Co zatem śpiewasz?

- Śpiewam po angielsku, po polsku. Blues, soul i rock and roll. Nie mam ulubionego stylu. Lubię dobra muzykę. Sprzedałbym dusze diabłu, żeby dorównać Niemenowi. Uwielbiam artystów takich, jak James Brown czy Rolling Stones'ów.

- Czy granie na ulicy jest ciężkim zajęciem?

- 3 - 4 godziny spędzam na Rynku. Nie mam pozwolenia na granie, więc często mnie zaczepia Straż Miejska. Jak dostaną telefon, to muszą przyjechać i dać upomnienie, przegonić z tego miejsca. Potem drugie upomnienie, i w końcu sprawa trafia do sądu grodzkiego. Ja szanuje prawo, a prawo szanuje mnie. Niemniej, wydaje mi się, że miasto ma chore przepisy. Trzeba mieć zezwolenie na granie na ulicy. Demokracja to przeżytek. Trzeba dać ludziom wolną rękę, a ludzie sobie układy porobią.

- Ty sobie takie układy wyrobiłeś?

- Gram na ulicy od czasu kiedy przyjechałem do Wrocławia. W domu nie mogę za bardzo komponować, wiec chodzę grać na rynek. Ludzie różnie mnie odbierają. Czasami dostawałem rożnymi przedmiotami, z okien we mnie rzucali. Na rynku musiałem sobie wypracować pozycje. Czasem musiałem się bić. Ponad rok walczyłem o swój kąt. Teraz jestem już całkowicie zaakceptowany, mam swoja miejscówkę, zaprzyjaźniłem się z subkulturami.

- Czy można posłuchać Cię jeszcze w innych miejscach?

- Tak, grywam w Liverpoolu w każdy czwartek, czasem w Od zmierzchu do świtu. Kraków i Częstochowa, to najbliższa trasa koncertowa. W marketach i w empiku można również zamówić płytę zespołu.

Rozmawiała: Justyna Rogula, edycja tekstu: Julia Spychalska.

Źródło: www.tuwroclaw.com